W obliczu nieznanego

Zanurz się w mój magiczny świat skandynawskich jezior, gdzie natura staje się nie tylko tłem, ale i bohaterem mojej historii. W tym wpisie zabieram Cię w podróż, podczas której odkrywam, jak oblicze nieznanego potrafi odmienić nasze spojrzenie na życie. Opowiem Ci o chwilach spędzonych nad jeziorem, które przypominają mi o beztroskich czasach dzieciństwa i o spotkaniu z tajemniczym wędrowcem, Bjørnem, którego życiowe mądrości otworzyły przede mną nowe horyzonty. To tam, przy ognisku, w blasku gwiazd, zrozumiałem, jak istotne jest dostrzeganie piękna w każdej chwili, nawet w chwilach zwątpienia. Przygotuj się na emocjonalną podróż, pełną wspomnień, refleksji i odkryć, które mogą zainspirować także Ciebie do poszukiwania sensu w Twoim życiu. Zapraszam do przeczytania.

11/27/20246 min read

Stoję nad jeziorem, wpatrując się w lustrzaną taflę wody, przypominającą magiczne zwierciadło, odkrywające przede mną dziką, nieokiełznaną naturę skandynawskich lasów i jezior. Każdy szczegół gór skąpany jest w lekkiej mgle, szczyty pokryte żółtymi liśćmi odbijają się w niej w tak idealnej symetrii, że czuję, jak czas na chwilę się zatrzymuje. Jesienne powietrze przenika przez mój nos i skórę, niosąc ze sobą zapachy, które zawsze budzą we mnie dawne wspomnienia z dzieciństwa.

Czuję, jak muzyka tego miejsca przyciąga mnie bliżej. Stojąc na krawędzi pomostu, odbijam się od desek i wskakuję do chłodnej wody. Mój umysł eksploduje, ciało zastyga na chwilę, energia wypełnia mnie od środka. Nurkuję głębiej, oddalając się dziesięć metrów od brzegu. Rozglądam się, wszystko wokół mnie trwa w ciszy, niczym zamrożona scena w teatrze. Tylko woda tworzy krąg, coś w rodzaju pierścienia. To właśnie tu odnajduję swoje wewnętrzne „ja”, szukające spełnienia w tej dzikiej i odległej rzeczywistości.

Barwy zachodzącego słońca przyciągają moją uwagę. Ta niezwykła gra świateł, rozprzestrzeniająca się na wodzie złotem i czerwienią, cieszy moje oczy i przenosi mnie w miejsce, gdzie magia staje się rzeczywistością. Nurkuję po raz kolejny, tym razem w kierunku pomostu, czując, jak moje serce bije w rytm natury. Wychodzę na deski i kładę się, wpatrzony w niebo, które przechodzi się z błękitu w lekko różową barwę, przypominając pastelowy warkocz utkany z chmur i promieni słonecznych.

Ostatnie promienie otulają moje ciało. Robi się chłodno; ciarki przechodzą mnie od stóp po czubek głowy. Sięgam po ręcznik i pospiesznie wycieram wodę. Wiatr, zrywając się nagle, wprowadza mnie w wir przemyśleń. Słońce całkowicie chowa się za oddalonymi drzewami, a mrok otula mnie jak miękki płaszcz utkany z delikatnej nici szarości.

Z auta wyciągam palnik gazowy. Nabieram wody do naczynia, otwieram liofilizowany posiłek Real Turmat. W tych prostych czynnościach wracam pamięcią do dzieciństwa i wypraw nad jeziorem Dobre, położonym w lasach kaszubskich nieopodal Wejherowa. Te wspomnienia rozkwitają w mojej głowie jak delikatne kwiaty wiosny. Jeździliśmy tam latem, pokonując trzynaście kilometrów przez lasy w jedną stronę. Życie tętniło radością, a czas spędzony przy ognisku, pieczeniu kiełbasek, muzyce z młodzieńczych marzeń i beztroskich emocjach wydawał się nie mieć końca.

Ognisko i trzaski palonego drewna, niosły się echem w pobliskim lesie. Wspomnienia powracały, muskały moją duszę jak delikatny północny powiew wiatru. Pamiętam te chwile tak dokładnie, jakby wydarzyły się wczoraj. Nie było narzekań — jedynym towarzyszem, który dokuczał, były gryzące na potęgę komary. Zastanawiam się, po co istnieje ten mały owad-wampir, skoro nawet ptaki go nie jedzą. Może zakodowany jest w nim jakiś dziwny sens życia.

Ciemność stopniowo przykrywa przestrzeń. Spożywam swój posiłek, wypijam łyk herbaty, rozbijam namiot i dokładam drewna do ogniska. Wyciągam sprzęt fotograficzny, czyszczę filtry oraz obiektyw, czekając na pierwsze gwiazdy. Z każdą minutą niebo ciemnieje coraz bardziej, aż wreszcie zaczynają pojawiać się gwiazdy, puszczając do mnie oczko, jak dawno niewidziani przyjaciele.

Nagle słyszę trzask w ciemnym lasku nieopodal jeziora. Początkowo, przestraszony myślę: zwierz jakiś — może łoś, może renifer. Po chwili słyszę kroki, ale w ciemności trudno dostrzec cokolwiek. Wtedy zapala się latarka, oślepiając mnie tak, że widzę jedynie kontury ludzkiej postaci, która zbliża się w moją stronę.

— Hei! — męski głos brzmi grubo i poważnie.

Światło latarki kieruje się na ziemię, i dostrzegam starszego człowieka z brodą, dużym plecakiem, kijem, na którym się podpiera, i kapeluszem na głowie. Jego twarz jest pogodna i uśmiechnięta.

— Hei! — odpowiadam, czując w sercu otwierającą się przestrzeń bezpiecznego zrozumienia.

— Dziś dobra noc na ognisko? — pyta ze szczerym zainteresowaniem.

— Tak — odpowiadam. — Mieszkasz w okolicy?

— Nie, pochodzę z wyspy w okolicy Rørvik i wędruję na północ pieszo. — W jego oczach dostrzegam coś, co odbiega od przeciętności.

— Piękna podróż — mówię, myśląc, jak życie potrafi być nieprzewidywalne. Spotkać w dziczy człowieka z misją pokonania setek kilometrów pieszo — to niezwykłe.

Bjørn, jak się przedstawił, usiadł obok ogniska na jednym z pniaków. Rozmawialiśmy o porożach, o zwyczajach w Norwegii.

Po chwili ciszy, jego głos stał się głębszy, bardziej refleksyjny.

— Wiesz, życie na wyspie nie było łatwe — zaczął Bjørn, a jego oczy napełniły się blaskiem wspomnień. — Dorastałem przy morzu, uczyłem się szacunku do natury i jej kaprysów. Wspólnie z moją żoną wychowywaliśmy syna, który był naszym największym skarbem. Wszyscy troje spędzaliśmy długie dni na łowach i przydomowych pracach, czerpiąc radość z prostych przyjemności.

Po chwili przerwy, jego głos osłabł, a smutek zagościł w oczach. Czułem że w jego sercu coś się dzieje — Jednak tragiczne wydarzenie zmieniło wszystko dodał. Gdy zaginął mój syn, zabrało go morze, to na którym od wieków łowiłem ryby, nie mogłem mu pomóc... Wiesz, w takich chwilach cała siła, moc którą posiadasz obraca się w ruinę i wydaje się ulotna.

Osunął się w zadumie, jakby wpływ wspomnienia o synu zbierał siłę w jego słowach. — Moja żona, próbując sobie z tym poradzić, zaczęła chorować. Mieszkaliśmy razem, starając się zrozumieć sens tej utraty, wspierając nawzajem, ale choroba była nieubłagana. Kilka lat temu odeszła, zostawiając mnie z marzeniami i bolesnym odciskiem przeszłości.

Jego głos stawał się coraz cichszy, pełen emocji, a twarz przesłaniał cień smutku. Widziałem, jak dogasa w nim część światła, z którym kiedyś dzielił życie. — Ale wiesz, nauczyłem się, że nawet w przeraźliwym bólu jest piękno. Wspomnienia syna i mojej żony są jak... jak światło w ciemnej przestrzeni. Muszę tylko nauczyć się je dostrzegać, wędrówka daje mi spokój, ukojenie mej poranionej bólem duszy.

Patrzył w płomienie, a ja mogłem niemal poczuć jego przeżycia, płynęły mi łazy, jakby ognisko przenosiło nas w czas, pozwalając nam współczuć i zrozumieć. — Wiem, jak ważne jest, by pielęgnować wspomnienia, zbierać chwile i uczucia, gdyż one kształtują nas i naszą przyszłość — mówił, a jego słowa nie były tylko refleksją, ale prawdziwą mądrością z prawdziwego życia.

W miarę jak opowiadał swoją historię, czułem, że każda sekunda, każda łza i śmiech, które dzieliliśmy ze sobą, były tkane w jego duszy. Ognisko grało w jego oczach, a ciepło, które emanowało z jego spojrzenia, dawało mi drogowskaz do zrozumienia sensu tak skalkulowanego życia.

Uśmiechnąłem się delikatnie, wiedząc, że te opowieści, pełne smutku, ale i nadziei, są najcenniejszym darem, który Bjørn dzielił ze mną tego wieczoru. Ból jest częścią tego, co znosimy, ale piękno, które go otacza, jest tym, co może nas ocalić.

— Dzięki, Bjørn — szepnąłem w końcu, doceniając głębię, jaką włożył w swoją historię. — Twój skarb to nie tylko wspomnienia, to lekcje, które możemy nosić w sercu.

Na myśl o jego ścieżkach, kursujących przez mrok i światło, czułem, że nasze spotkanie nie tylko wypełniło noc, ale także otworzyło nowe drzwi do zrozumienia samego siebie. Trzymaliśmy się blisko ognia, wśród cieni, które zdawały się tańczyć na tle nieba, a w sercu nosiliśmy więź, mimo że już go nigdy nie spotkałem.

Bjørn nauczył mnie, że życie to droga. Musimy nauczyć się dostrzegać piękno w każdej chwili, nawet w obliczu trudności. Dzięki niemu wdzięczność za drobne gesty na stałe zamieszkała w moim sercu.

Noc mija. Bjørn rozbija swój namiot i zanurza się w nim. Rankiem budzę się po krótkim śnie. Wychodzę z namiotu, ale Bjørna już nie ma. Tylko ślad wygniecionej trawy i kij, którym się podpierał, świadczą o jego obecności. Na kiju wygrawerowany jest napis: „Fra Bjørn til Dariusz”. Ten prosty gest pełen serdeczności wzrusza mnie do głębi.

Patrząc na kij, uśmiecham się, wspominając tę noc nad jeziorem. To doświadczenie nauczyło mnie wiele, a każda jego minuta wzbogaciła moje życie. Z tymi myślami ruszam dalej, z każdym krokiem pragnąc odkrywać nowe horyzonty i w głębi serca nosząc cenny dar od Bjørna.